Od 2 tygodni jestem w Atlancie i z jednej strony nie mogę uwierzyć, że to już 2 tygodnie -bo minęły błyskawicznie -a z drugiej wydarzyło się już tyle, że czasami odnoszę wrażenie, że jestem tu "od zawsze".
Bardzo szybko udało mi się zaaklimatyzować, znaleźć znajomych i zorganizować sobie kreatywnie i produktywnie czas. Dzisiaj po raz pierwszy nie wyszłam po pracy z domu (tylko dlatego, że wróciłam o 3 nad ranem z koncertu i zwyczajnie nie miałam siły na kolejną imprezę; za to w ciągu dnia udało mi się zdać stanowe prawko!), mam już karnet do YMCA, gdzie jak na razie zgłębiam tajniki jogi i zumby, już nie mogę doczekać się zajęć kickboxingu i hip-hopu!
Wpadłam w szał zakupów, co było do przewidzenia...Nie mogę się powstrzymać, ciuchy z wystaw sklepowych na każdym kroku wołają "kup mnie"; i jak tu odmówić czarnej, koronkowej sukience koktajlowej za $15?
Jutro idę na projekcję filmów w ramach 48 Hour Film Project, a potem z koleżankami do klubu.
Z rodziną goszczącą na razie wszystko ok i mam nadzieję, że tak pozostanie ;) W zasadzie dziwię im się, że nie mają żadnych obiekcji, bo mało pracuję, wracam codziennie do domu nad ranem, a oni tylko na każdym kroku mnie chwalą -weird :)
Poniżej kilka zdjęć - z wczorajszego koncertu LMFAO&Far East Movement, urodzin koleżanki, wyjścia do pubu i gry w golfa.
Dobranoc USA! Dzień dobry Polsko! :)
czwartek, 21 czerwca 2012
środa, 13 czerwca 2012
First Days
Mowi sie, ze pierwsze dni w Stanach to tzw. honeymoon - i wlasnie tego doswiadczam ;) -wszystko mi sie podoba, kocham swoja prace/ samochod/ telefon/ zakupy -nawet wode z witaminami uwielbiam!
Jest super i oby ta chwila trwala jak najdluzej;)
Rodzina goszczaca - sa bardzo mili i widac, ze sie staraja; dzieci slodkie i 'do ogarniecia';-) -poza tym przez pol dnia sa w przedszkolu ;)
kolezanki w okolicy czadowe, tak wiec na pewno nie bede sie nudzic!;
pogoda fantastyczna!!
z ciekawostek: nie wiedzialam, ze Atlanta jest polozona na tak gorzystym terenie, wszedzie pagorki, jezdzi sie jak po Wyspach Kanaryjskich ;)
Uciekam, bo dzieci zaraz wstana (czas popoludniowej drzemki)!
A potem ''dinner out'' - czyli kolacja w miescie ;)
piątek, 8 czerwca 2012
Orientation
Siedzę właśnie na lotnisku LaGuardia w Nowym Jorku, piję
miętową herbatę i czekam na samolot do Atlanty. Lot mam wyjątkowo niefortunny,
bo dopiero o 20.00 (czyli za jakieś 3,5 h). Jak wiadomo nie ma tego złego..więc
w międzyczasie zdążę przeczytać wszystkie możliwe plotkarskie magazyny
(przykład, co dobry tytuł artykułu robi z potencjalnym czytelnikiem: kupiłam odpowiednik
tzw.„ambitnej prasy kobiecej” typu Party czy Show –pismo OK, jak przeczytałam
hasło „ślub roku” o Robercie P. I Kristin S.; oczywiście wystarczyło otworzyć
gazetę, żeby się przekonać, że wydarzenie jest dopiero „planowane” tiaa).
Ostatnie 4 dni minęły
bardzo szybko, bardzo intensywnie, bardzo przyjemnie i jednocześnie bardzo
ciężko. Przeleciałam do NYC w poniedziałek popołudniu po 9 h łatwego lotu bez
przesiadek/ turbulencji/ opóźnień czy innych umilaczy. Nie mogę niestety
powiedzieć, że to był najlepszy lot w moim 25-letnim życiu. Jednocześnie nie
polecam linii lotniczych Lot :) Dlaczego?: okropne jedzenie i brak wyboru w
kwestii posiłków, powolny, nieprzyjemny personel pokładowy i brak
indywidualnych monitorów do wyświetlania filmów/ odtwarzania muzyki (były 2
ekrany na całą kabinę, z czego jeden zepsuty, a dżwięk niedostosowany). Jakość
całkowicie nieadekwatna do cen biletów.
Z lotniska ok. godziny jechałam z innymi dziewczynami do
Stamford, CT na szkolenie kulturoznawcze tzw. Orientation. Sprowadza się ono do
3 dni seminariów o amerykańskiej kulturze i stylu życia, jednak Ameryki nikt tam
nie odkrywa, zajęcia są proste, momentami tak proste, że ocierają się o granice
nudny. Koncentracji nie wspiera także jet-lag, którego doświadczyłam pierwszy
raz w życiu. Wcześniej oczywiście o tym zjawisku słyszałam, ale nie wyobrażałam
sobie, jak po dlugim locie, przy ekstremalnym zmęczeniu, można nagle obudzić
się następnego dnia przed 4 nad ranem. I tak przez kilka kolejnych dni. W
związku z powyższym początkowo wypijałam nie tradycyjne 3, a 4+ kawy i
praktykowałam spanie z otwartymi oczami w trakcie wykładów. Aż do dzisiaj,
kiedy to na poranne zajęcia w ogóle nie poszłam z powodu gorączki i paskudnego
zatrucia. Przy okazji zaalarmowałam cały świat o swojej chorobie i dostałam
ataku histerii, że tylko ja mogę mieć takiego pecha (bo jakoś nikt inny –z
ponad 100 osób - nie zachorował...) A ja rozłożyłam się w doskonałym,
wymarzonym momencie – podczas wczorajszej wycieczki do NYC (która była
oczywiście wspaniała!; jedny problem polegał na tym, że nie miałam siły wychodzić
z autobusu i robić głupich min do zdjęć.) I tak siedzę teraz zmuszona popijać
ziółka zamiast ulubionego Frappucino ze Starbucksa. Jednocześnie nie obawiam
się, że przytyję od amerykańskiej kuchni – dzisiaj schudłam pewnie z 5 kg ;)
Szkolenie miało oczywiście swoje smaczki – wszędzie tam,
gdzie spotykają się różne kultury dochodzi do nieprzewidywanych sytuacji.
Przykład? Moja współlokatorka z Ukrainy. Wśród europejskich aupairek spotkałam
się wielokrotnie ze stereotypem, że Niemki są „szybkie/łatwe”. Jeśli tak jest,
to niektóre Ukrainki są szybkie jak błyskawica:) Otóż sąsiadka zza wschodniej
granicy po 15 min pobytu w hotelu wyemigrowała z pokoju i przeniosła się do
nowopoznanego faceta. Dziewczyna na tempo!
A teraz? Teraz
zaczyna się „właściwa” część przygody – Atlanta. Mam swoje oczekiwania. Czy
spotkają się z rzeczywistością? Za jakieś 5 h powinnam się dowiedzieć ;)
sobota, 2 czerwca 2012
It's nothing but some feelings...
Jakieś 6 lat temu, mniej więcej o tej samej porze, byłam w podobnej sytuacji. Pamiętam jakby to było dzisiaj. Na początku czerwca urządziłam największą w moim, nastoletnim wówczas życiu, domówkę aka imprezę pożegnalną, którą do dziś wspominam z sentymentem :) Wieczorem, dzień przed wylotem do Stanów, spotkałam się w Rynku z grupką najbliższych znajomych. Było miło, sympatycznie, lecz bez zbytniej dramaturgii i zbędnego patosu. Stamtąd pojechałam do dziadków i już na parkingu, rozmawiając z przyjacielem przez telefon, poryczałam się. Po przejściu kolejnych kilku kroków dostałam ataku histerii :) w obecności zatroskanej rodziny. W tej samej konwencji spędziłam ładnych parę godzin szlochając i rozmawiając w nocy przez komórkę / wysyłając z rana miliony smsów. Byłam także święcie przekonana, że zepsuty w drodze na lotnisko samochód to znak od losu i skrycie marzyłam o tym, aby spóźnić się na samolot. Oczywiście łzawo upłynęły pierwsze dni szkolenia - nie byłam w stanie rozmawiać z mamą przez telefon, zamykałam się w łazience żeby odczytać smsy od koleżanek (bo wtedy mimowolnie też płakałam), przeraźliwie bolała mnie głowa od nadmiaru stresu, tęsknoty i samotności. Zresztą przez cały rok walczyłam ze sprzecznymi emocjami - gdzieś podskórnie czułam, że przytrafiła mi się niezwykła przygoda, jednak wszystkie fascynujące momenty, dalekie podróże, koncerty, imprezy bez wahania wymieniałam na kilka chwil na gg/skypie.
Dziś wiem, że dobrze zrobiłam wsiadając do tamtego samolotu. Z perspektywy czasu myślę, że to była jedna z moich najmądrzejszych decyzji. Poza tym miałam też wiele szczęścia, bo nie tylko trafiłam na bardzo liberalną i wyrozumiałą rodzinę goszczącą, ale spotkałam też fantastycznych przyjaciół (Asia, to o Tobie ;-)
Z nadzieją patrząc w przyszłość :) po cichu liczę na to, że mój kolejny wyjazd będzie równie udany.
A jak jest dzisiaj? Jest kilkanaście minut po północy, czyli już niedziela, a ja jestem nad wyraz spokojna. Musiałam zatracić gdzieś moją młodzieńczą wrażliwość :), a może jestem odrobinę bardziej stabilna emocjonalnie? (taa, jasne ;-)) Pewnie nadejdzie jeszcze ten moment kiedy coś we mnie pęknie, coś się załamie..Może będzie to jutro wieczorem, w poniedziałek na lotnisku albo za kilka dni, podczas oglądania zdjęć. Na razie o tym nie myślę. Jest dobrze. Kocham moją rodzinę i przyjaciół, ale przecież nie żegnam się z nimi na zawsze. Tylko na chwilę. A w zasadzie z większością już się pożegnałam, w miniony weekend we Wrocławiu. Tak więc raz jeszcze - do zobaczenia Kochani! Wiecie, że będę tęsknić :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)