czwartek, 21 czerwca 2012

Can you believe it?

Od 2 tygodni jestem w Atlancie i z jednej strony nie mogę uwierzyć, że to już 2 tygodnie -bo minęły błyskawicznie -a z drugiej wydarzyło się już tyle, że czasami odnoszę wrażenie, że jestem tu "od zawsze".

Bardzo szybko udało mi się zaaklimatyzować, znaleźć znajomych i zorganizować sobie kreatywnie i produktywnie czas. Dzisiaj po raz pierwszy nie wyszłam po pracy z domu (tylko dlatego, że wróciłam o 3 nad ranem z koncertu i zwyczajnie nie miałam siły na kolejną imprezę; za to w ciągu dnia udało mi się zdać stanowe prawko!), mam już karnet do YMCA, gdzie jak na razie zgłębiam tajniki jogi i zumby, już nie mogę doczekać się zajęć kickboxingu i hip-hopu!
Wpadłam w szał zakupów, co było do przewidzenia...Nie mogę się powstrzymać, ciuchy z wystaw sklepowych na każdym kroku wołają "kup mnie"; i jak tu odmówić czarnej, koronkowej sukience koktajlowej za $15?
Jutro idę na projekcję filmów w ramach 48 Hour Film Project, a potem z koleżankami do klubu.
Z rodziną goszczącą na razie wszystko ok i mam nadzieję, że tak pozostanie ;) W zasadzie dziwię im się, że nie mają żadnych obiekcji, bo mało pracuję, wracam codziennie do domu nad ranem, a oni tylko na każdym kroku mnie chwalą -weird :)   
Poniżej kilka zdjęć - z wczorajszego koncertu LMFAO&Far East Movement, urodzin koleżanki, wyjścia do pubu i gry w golfa.
Dobranoc USA! Dzień dobry Polsko! :)






środa, 13 czerwca 2012

First Days


Mowi sie, ze pierwsze dni w Stanach to tzw. honeymoon - i wlasnie tego doswiadczam ;) -wszystko mi sie podoba, kocham swoja prace/ samochod/ telefon/ zakupy -nawet wode z witaminami uwielbiam!

Jest super i oby ta chwila trwala jak najdluzej;)

Rodzina goszczaca - sa bardzo mili i widac, ze sie staraja; dzieci slodkie i 'do ogarniecia';-) -poza tym przez pol dnia sa w przedszkolu ;)
kolezanki w okolicy czadowe, tak wiec na pewno nie bede sie nudzic!;
pogoda fantastyczna!!
z ciekawostek: nie wiedzialam, ze Atlanta jest polozona na tak gorzystym terenie, wszedzie pagorki, jezdzi sie jak po Wyspach Kanaryjskich ;)
Uciekam, bo dzieci zaraz wstana (czas popoludniowej drzemki)!
A potem ''dinner out'' - czyli kolacja w miescie ;)

piątek, 8 czerwca 2012

Orientation


Siedzę właśnie na lotnisku LaGuardia w Nowym Jorku, piję miętową herbatę i czekam na samolot do Atlanty. Lot mam wyjątkowo niefortunny, bo dopiero o 20.00 (czyli za jakieś 3,5 h). Jak wiadomo nie ma tego złego..więc w międzyczasie zdążę przeczytać wszystkie możliwe plotkarskie magazyny (przykład, co dobry tytuł artykułu robi z potencjalnym czytelnikiem: kupiłam odpowiednik tzw.„ambitnej prasy kobiecej” typu Party czy Show –pismo OK, jak przeczytałam hasło „ślub roku” o Robercie P. I Kristin S.; oczywiście wystarczyło otworzyć gazetę, żeby się przekonać, że wydarzenie jest dopiero „planowane” tiaa).
 Ostatnie 4 dni minęły bardzo szybko, bardzo intensywnie, bardzo przyjemnie i jednocześnie bardzo ciężko. Przeleciałam do NYC w poniedziałek popołudniu po 9 h łatwego lotu bez przesiadek/ turbulencji/ opóźnień czy innych umilaczy. Nie mogę niestety powiedzieć, że to był najlepszy lot w moim 25-letnim życiu. Jednocześnie nie polecam linii lotniczych Lot :) Dlaczego?: okropne jedzenie i brak wyboru w kwestii posiłków, powolny, nieprzyjemny personel pokładowy i brak indywidualnych monitorów do wyświetlania filmów/ odtwarzania muzyki (były 2 ekrany na całą kabinę, z czego jeden zepsuty, a dżwięk niedostosowany). Jakość całkowicie nieadekwatna do cen biletów.
Z lotniska ok. godziny jechałam z innymi dziewczynami do Stamford, CT na szkolenie kulturoznawcze tzw. Orientation. Sprowadza się ono do 3 dni seminariów o amerykańskiej kulturze i stylu życia, jednak Ameryki nikt tam nie odkrywa, zajęcia są proste, momentami tak proste, że ocierają się o granice nudny. Koncentracji nie wspiera także jet-lag, którego doświadczyłam pierwszy raz w życiu. Wcześniej oczywiście o tym zjawisku słyszałam, ale nie wyobrażałam sobie, jak po dlugim locie, przy ekstremalnym zmęczeniu, można nagle obudzić się następnego dnia przed 4 nad ranem. I tak przez kilka kolejnych dni. W związku z powyższym początkowo wypijałam nie tradycyjne 3, a 4+ kawy i praktykowałam spanie z otwartymi oczami w trakcie wykładów. Aż do dzisiaj, kiedy to na poranne zajęcia w ogóle nie poszłam z powodu gorączki i paskudnego zatrucia. Przy okazji zaalarmowałam cały świat o swojej chorobie i dostałam ataku histerii, że tylko ja mogę mieć takiego pecha (bo jakoś nikt inny –z ponad 100 osób - nie zachorował...) A ja rozłożyłam się w doskonałym, wymarzonym momencie – podczas wczorajszej wycieczki do NYC (która była oczywiście wspaniała!; jedny problem polegał na tym, że nie miałam siły wychodzić z autobusu i robić głupich min do zdjęć.) I tak siedzę teraz zmuszona popijać ziółka zamiast ulubionego Frappucino ze Starbucksa. Jednocześnie nie obawiam się, że przytyję od amerykańskiej kuchni – dzisiaj schudłam pewnie z 5 kg ;)
Szkolenie miało oczywiście swoje smaczki – wszędzie tam, gdzie spotykają się różne kultury dochodzi do nieprzewidywanych sytuacji. Przykład? Moja współlokatorka z Ukrainy. Wśród europejskich aupairek spotkałam się wielokrotnie ze stereotypem, że Niemki są „szybkie/łatwe”. Jeśli tak jest, to niektóre Ukrainki są szybkie jak błyskawica:) Otóż sąsiadka zza wschodniej granicy po 15 min pobytu w hotelu wyemigrowała z pokoju i przeniosła się do nowopoznanego faceta. Dziewczyna na tempo!
A  teraz? Teraz zaczyna się „właściwa” część przygody – Atlanta. Mam swoje oczekiwania. Czy spotkają się z rzeczywistością? Za jakieś 5 h powinnam się dowiedzieć ;)





sobota, 2 czerwca 2012

It's nothing but some feelings...

Jakieś 6 lat temu, mniej więcej o tej samej porze, byłam w podobnej sytuacji. Pamiętam jakby to było dzisiaj. Na początku czerwca urządziłam największą w moim, nastoletnim wówczas życiu, domówkę aka imprezę pożegnalną, którą do dziś wspominam z sentymentem :) Wieczorem, dzień przed wylotem do Stanów, spotkałam się w Rynku z grupką najbliższych znajomych. Było miło, sympatycznie, lecz bez zbytniej dramaturgii i zbędnego patosu. Stamtąd pojechałam do dziadków i już na parkingu, rozmawiając z przyjacielem przez telefon, poryczałam się. Po przejściu kolejnych kilku kroków dostałam ataku histerii :) w obecności zatroskanej rodziny. W tej samej konwencji spędziłam ładnych parę godzin szlochając i rozmawiając w nocy przez komórkę / wysyłając z rana miliony smsów. Byłam także święcie przekonana, że zepsuty w drodze na lotnisko samochód to znak od losu i skrycie marzyłam o tym, aby spóźnić się na samolot. Oczywiście łzawo upłynęły pierwsze dni szkolenia - nie byłam w stanie rozmawiać z mamą przez telefon, zamykałam się w łazience żeby odczytać smsy od koleżanek (bo wtedy mimowolnie też płakałam), przeraźliwie bolała mnie głowa od nadmiaru stresu, tęsknoty i samotności. Zresztą przez cały rok walczyłam ze sprzecznymi emocjami - gdzieś podskórnie czułam, że przytrafiła mi się niezwykła przygoda, jednak wszystkie fascynujące momenty, dalekie podróże, koncerty, imprezy bez wahania wymieniałam na kilka chwil na gg/skypie.    
Dziś wiem, że dobrze zrobiłam wsiadając do tamtego samolotu. Z perspektywy czasu myślę, że to była jedna z moich najmądrzejszych decyzji. Poza tym miałam też wiele szczęścia, bo nie tylko trafiłam na bardzo liberalną i wyrozumiałą rodzinę goszczącą, ale spotkałam też fantastycznych przyjaciół (Asia, to o Tobie ;-)
Z nadzieją patrząc w przyszłość :) po cichu liczę na to, że mój kolejny wyjazd będzie równie udany.
A jak jest dzisiaj? Jest kilkanaście minut po północy, czyli już niedziela, a ja jestem nad wyraz spokojna. Musiałam zatracić gdzieś moją młodzieńczą wrażliwość :), a może jestem odrobinę bardziej stabilna emocjonalnie? (taa,  jasne ;-)) Pewnie nadejdzie jeszcze ten moment kiedy coś we mnie pęknie, coś się załamie..Może będzie to jutro wieczorem, w poniedziałek na lotnisku albo za kilka dni, podczas oglądania zdjęć. Na razie o tym nie myślę. Jest dobrze. Kocham moją rodzinę i przyjaciół, ale przecież nie żegnam się z nimi na zawsze. Tylko na chwilę. A w zasadzie z większością już się pożegnałam, w miniony weekend we Wrocławiu. Tak więc raz jeszcze - do zobaczenia Kochani! Wiecie, że będę tęsknić :)







piątek, 23 marca 2012

Don't judge a book...

...by its cover! Biorąc sobie do serca powyższą sentencję ;-) szczegółowo zapoznałam się z zawartością połowy Empiku! Cel miałam jasno sprecyzowany: niebanalny album o Polsce dla hostów, polska literatura dziecięca w tłumaczeniu na angielski dla bliźniaków i poezja Szymborskiej (w założeniu dla hostów, po zmianie planów przypadnie jednak mojej koordynatorce -Cindy). Udało mi się odnaleźć naprawdę ciekawą książkę o Polsce, pokazującą nasz kraj przez pryzmat kultury i obyczajów (która dodatkowo nie obciążyła zbytnio mojego budżetu!). Antologię literatury dziecięcej wyhaczyłam w księgarni językowej przy jednej ze stacji warszawskiego metra i gorąco ją polecam - to zbiór takich hitów jak "Lokomotywa", "Karolcia" czy "Akademia Pana Kleksa". Szymborskiej nie trzeba reklamować, :) za to uważam, że zdecydowanie warto promować polską kulturę w Stanach!
Na koniec zdjęcie prezentu, który wysłałam maluchom z okazji zbliżających się Świąt:
Udanego weekendu!:)  xoxo

sobota, 17 marca 2012

Empire State of Mind

Miesiąc temu kupiłyśmy z moją mamą na jakiejś promocji w supermarkecie (kolejny) przewodnik po Nowym Jorku. Od razu wrzuciłam go do swojej torebki stwierdzając, że przecież i tak znajdę się tam jako pierwsza. A tu klops. Moi rodzice od wczoraj mieszkają w uroczym hoteliku na Manhattanie, a ja mogę co najwyżej pooglądać zdjęcia miejsc, które zwiedzaliśmy razem jakieś 5 lat temu. I czekam z niecierpliwością na nadchodzącą wielkimi krokami powtórkę!
 
www.aviewoncities.com

W międzyczasie słucham...

czwartek, 15 marca 2012

Big kid

Nie każdy wie, że jednym z moich ulubionych zajęć jest… kupowanie zabawek! W Smyku i Toys’R’Us czuję się jak w domu, a w Disneylandzie jestem w siódmym niebie. Doświadczam przy tym podobnych syndromów jak statystyczny kilkulatek: wszystko mi się podoba, wszystko bym chciała i jestem szalenie sfrustrowana, jeśli nie mogę sobie na coś pozwolić :) Nie muszę więc chyba dodawać, że wybieranie prezentów dla dzieci jest na ogół wielką frajdą.
Poniżej zdjęcia moich najnowszych nabytków.


Dla Emmy mam uroczą lalkę -wróżkę autorstwa Anne Geddes. Jako dodatek do prezentu już upatrzyłam na Allegro „skrzydła nimfy”, które mała będzie mogła zakładać i wcielać się w postać swojej lalki.
Brandon dostanie popularną od jakiegoś czasu kolejkę Thomas the tank engine- i tutaj niestety już jestem mniej kreatywna. Zabawki dla chłopców zawsze kojarzyły mi się z samochodami, pociągami i innymi środkami transportu. Czyli zadecydowały stereotypy i ślepe podążanie za modą :)
Poza tym chciałam zaznaczyć jakoś swoją polską tożsamość :P stąd dzieciaki dostaną koszulki z flagami Polski, zamówiłam też przetłumaczone na język angielski wiersze Wandy Chotomskiej (bo nie było Brzechwy :( ) i płytę z piosenkami (Pamiętacie przedszkolne hity typu „Jedzie pociąg” czy „My jesteśmy krasnoludki”?:)

 www.smyk.com

Trzymajcie kciuki, żeby podarki okazały się trafione!