Od 2 tygodni jestem w Atlancie i z jednej strony nie mogę uwierzyć, że to już 2 tygodnie -bo minęły błyskawicznie -a z drugiej wydarzyło się już tyle, że czasami odnoszę wrażenie, że jestem tu "od zawsze".
Bardzo szybko udało mi się zaaklimatyzować, znaleźć znajomych i zorganizować sobie kreatywnie i produktywnie czas. Dzisiaj po raz pierwszy nie wyszłam po pracy z domu (tylko dlatego, że wróciłam o 3 nad ranem z koncertu i zwyczajnie nie miałam siły na kolejną imprezę; za to w ciągu dnia udało mi się zdać stanowe prawko!), mam już karnet do YMCA, gdzie jak na razie zgłębiam tajniki jogi i zumby, już nie mogę doczekać się zajęć kickboxingu i hip-hopu!
Wpadłam w szał zakupów, co było do przewidzenia...Nie mogę się powstrzymać, ciuchy z wystaw sklepowych na każdym kroku wołają "kup mnie"; i jak tu odmówić czarnej, koronkowej sukience koktajlowej za $15?
Jutro idę na projekcję filmów w ramach 48 Hour Film Project, a potem z koleżankami do klubu.
Z rodziną goszczącą na razie wszystko ok i mam nadzieję, że tak pozostanie ;) W zasadzie dziwię im się, że nie mają żadnych obiekcji, bo mało pracuję, wracam codziennie do domu nad ranem, a oni tylko na każdym kroku mnie chwalą -weird :)
Poniżej kilka zdjęć - z wczorajszego koncertu LMFAO&Far East Movement, urodzin koleżanki, wyjścia do pubu i gry w golfa.
Dobranoc USA! Dzień dobry Polsko! :)
czwartek, 21 czerwca 2012
środa, 13 czerwca 2012
First Days
Mowi sie, ze pierwsze dni w Stanach to tzw. honeymoon - i wlasnie tego doswiadczam ;) -wszystko mi sie podoba, kocham swoja prace/ samochod/ telefon/ zakupy -nawet wode z witaminami uwielbiam!
Jest super i oby ta chwila trwala jak najdluzej;)
Rodzina goszczaca - sa bardzo mili i widac, ze sie staraja; dzieci slodkie i 'do ogarniecia';-) -poza tym przez pol dnia sa w przedszkolu ;)
kolezanki w okolicy czadowe, tak wiec na pewno nie bede sie nudzic!;
pogoda fantastyczna!!
z ciekawostek: nie wiedzialam, ze Atlanta jest polozona na tak gorzystym terenie, wszedzie pagorki, jezdzi sie jak po Wyspach Kanaryjskich ;)
Uciekam, bo dzieci zaraz wstana (czas popoludniowej drzemki)!
A potem ''dinner out'' - czyli kolacja w miescie ;)
piątek, 8 czerwca 2012
Orientation
Siedzę właśnie na lotnisku LaGuardia w Nowym Jorku, piję
miętową herbatę i czekam na samolot do Atlanty. Lot mam wyjątkowo niefortunny,
bo dopiero o 20.00 (czyli za jakieś 3,5 h). Jak wiadomo nie ma tego złego..więc
w międzyczasie zdążę przeczytać wszystkie możliwe plotkarskie magazyny
(przykład, co dobry tytuł artykułu robi z potencjalnym czytelnikiem: kupiłam odpowiednik
tzw.„ambitnej prasy kobiecej” typu Party czy Show –pismo OK, jak przeczytałam
hasło „ślub roku” o Robercie P. I Kristin S.; oczywiście wystarczyło otworzyć
gazetę, żeby się przekonać, że wydarzenie jest dopiero „planowane” tiaa).
Ostatnie 4 dni minęły
bardzo szybko, bardzo intensywnie, bardzo przyjemnie i jednocześnie bardzo
ciężko. Przeleciałam do NYC w poniedziałek popołudniu po 9 h łatwego lotu bez
przesiadek/ turbulencji/ opóźnień czy innych umilaczy. Nie mogę niestety
powiedzieć, że to był najlepszy lot w moim 25-letnim życiu. Jednocześnie nie
polecam linii lotniczych Lot :) Dlaczego?: okropne jedzenie i brak wyboru w
kwestii posiłków, powolny, nieprzyjemny personel pokładowy i brak
indywidualnych monitorów do wyświetlania filmów/ odtwarzania muzyki (były 2
ekrany na całą kabinę, z czego jeden zepsuty, a dżwięk niedostosowany). Jakość
całkowicie nieadekwatna do cen biletów.
Z lotniska ok. godziny jechałam z innymi dziewczynami do
Stamford, CT na szkolenie kulturoznawcze tzw. Orientation. Sprowadza się ono do
3 dni seminariów o amerykańskiej kulturze i stylu życia, jednak Ameryki nikt tam
nie odkrywa, zajęcia są proste, momentami tak proste, że ocierają się o granice
nudny. Koncentracji nie wspiera także jet-lag, którego doświadczyłam pierwszy
raz w życiu. Wcześniej oczywiście o tym zjawisku słyszałam, ale nie wyobrażałam
sobie, jak po dlugim locie, przy ekstremalnym zmęczeniu, można nagle obudzić
się następnego dnia przed 4 nad ranem. I tak przez kilka kolejnych dni. W
związku z powyższym początkowo wypijałam nie tradycyjne 3, a 4+ kawy i
praktykowałam spanie z otwartymi oczami w trakcie wykładów. Aż do dzisiaj,
kiedy to na poranne zajęcia w ogóle nie poszłam z powodu gorączki i paskudnego
zatrucia. Przy okazji zaalarmowałam cały świat o swojej chorobie i dostałam
ataku histerii, że tylko ja mogę mieć takiego pecha (bo jakoś nikt inny –z
ponad 100 osób - nie zachorował...) A ja rozłożyłam się w doskonałym,
wymarzonym momencie – podczas wczorajszej wycieczki do NYC (która była
oczywiście wspaniała!; jedny problem polegał na tym, że nie miałam siły wychodzić
z autobusu i robić głupich min do zdjęć.) I tak siedzę teraz zmuszona popijać
ziółka zamiast ulubionego Frappucino ze Starbucksa. Jednocześnie nie obawiam
się, że przytyję od amerykańskiej kuchni – dzisiaj schudłam pewnie z 5 kg ;)
Szkolenie miało oczywiście swoje smaczki – wszędzie tam,
gdzie spotykają się różne kultury dochodzi do nieprzewidywanych sytuacji.
Przykład? Moja współlokatorka z Ukrainy. Wśród europejskich aupairek spotkałam
się wielokrotnie ze stereotypem, że Niemki są „szybkie/łatwe”. Jeśli tak jest,
to niektóre Ukrainki są szybkie jak błyskawica:) Otóż sąsiadka zza wschodniej
granicy po 15 min pobytu w hotelu wyemigrowała z pokoju i przeniosła się do
nowopoznanego faceta. Dziewczyna na tempo!
A teraz? Teraz
zaczyna się „właściwa” część przygody – Atlanta. Mam swoje oczekiwania. Czy
spotkają się z rzeczywistością? Za jakieś 5 h powinnam się dowiedzieć ;)
sobota, 2 czerwca 2012
It's nothing but some feelings...
Jakieś 6 lat temu, mniej więcej o tej samej porze, byłam w podobnej sytuacji. Pamiętam jakby to było dzisiaj. Na początku czerwca urządziłam największą w moim, nastoletnim wówczas życiu, domówkę aka imprezę pożegnalną, którą do dziś wspominam z sentymentem :) Wieczorem, dzień przed wylotem do Stanów, spotkałam się w Rynku z grupką najbliższych znajomych. Było miło, sympatycznie, lecz bez zbytniej dramaturgii i zbędnego patosu. Stamtąd pojechałam do dziadków i już na parkingu, rozmawiając z przyjacielem przez telefon, poryczałam się. Po przejściu kolejnych kilku kroków dostałam ataku histerii :) w obecności zatroskanej rodziny. W tej samej konwencji spędziłam ładnych parę godzin szlochając i rozmawiając w nocy przez komórkę / wysyłając z rana miliony smsów. Byłam także święcie przekonana, że zepsuty w drodze na lotnisko samochód to znak od losu i skrycie marzyłam o tym, aby spóźnić się na samolot. Oczywiście łzawo upłynęły pierwsze dni szkolenia - nie byłam w stanie rozmawiać z mamą przez telefon, zamykałam się w łazience żeby odczytać smsy od koleżanek (bo wtedy mimowolnie też płakałam), przeraźliwie bolała mnie głowa od nadmiaru stresu, tęsknoty i samotności. Zresztą przez cały rok walczyłam ze sprzecznymi emocjami - gdzieś podskórnie czułam, że przytrafiła mi się niezwykła przygoda, jednak wszystkie fascynujące momenty, dalekie podróże, koncerty, imprezy bez wahania wymieniałam na kilka chwil na gg/skypie.
Dziś wiem, że dobrze zrobiłam wsiadając do tamtego samolotu. Z perspektywy czasu myślę, że to była jedna z moich najmądrzejszych decyzji. Poza tym miałam też wiele szczęścia, bo nie tylko trafiłam na bardzo liberalną i wyrozumiałą rodzinę goszczącą, ale spotkałam też fantastycznych przyjaciół (Asia, to o Tobie ;-)
Z nadzieją patrząc w przyszłość :) po cichu liczę na to, że mój kolejny wyjazd będzie równie udany.
A jak jest dzisiaj? Jest kilkanaście minut po północy, czyli już niedziela, a ja jestem nad wyraz spokojna. Musiałam zatracić gdzieś moją młodzieńczą wrażliwość :), a może jestem odrobinę bardziej stabilna emocjonalnie? (taa, jasne ;-)) Pewnie nadejdzie jeszcze ten moment kiedy coś we mnie pęknie, coś się załamie..Może będzie to jutro wieczorem, w poniedziałek na lotnisku albo za kilka dni, podczas oglądania zdjęć. Na razie o tym nie myślę. Jest dobrze. Kocham moją rodzinę i przyjaciół, ale przecież nie żegnam się z nimi na zawsze. Tylko na chwilę. A w zasadzie z większością już się pożegnałam, w miniony weekend we Wrocławiu. Tak więc raz jeszcze - do zobaczenia Kochani! Wiecie, że będę tęsknić :)
piątek, 23 marca 2012
Don't judge a book...
...by its cover! Biorąc sobie do serca powyższą sentencję ;-) szczegółowo zapoznałam się z zawartością połowy Empiku! Cel miałam jasno sprecyzowany: niebanalny album o Polsce dla hostów, polska literatura dziecięca w tłumaczeniu na angielski dla bliźniaków i poezja Szymborskiej (w założeniu dla hostów, po zmianie planów przypadnie jednak mojej koordynatorce -Cindy). Udało mi się odnaleźć naprawdę ciekawą książkę o Polsce, pokazującą nasz kraj przez pryzmat kultury i obyczajów (która dodatkowo nie obciążyła zbytnio mojego budżetu!). Antologię literatury dziecięcej wyhaczyłam w księgarni językowej przy jednej ze stacji warszawskiego metra i gorąco ją polecam - to zbiór takich hitów jak "Lokomotywa", "Karolcia" czy "Akademia Pana Kleksa". Szymborskiej nie trzeba reklamować, :) za to uważam, że zdecydowanie warto promować polską kulturę w Stanach!
Na koniec zdjęcie prezentu, który wysłałam maluchom z okazji zbliżających się Świąt:
Udanego weekendu!:) xoxo
Udanego weekendu!:) xoxo
sobota, 17 marca 2012
Empire State of Mind
Miesiąc temu kupiłyśmy z moją mamą na jakiejś promocji w supermarkecie (kolejny) przewodnik po Nowym Jorku. Od razu wrzuciłam go do swojej torebki stwierdzając, że przecież i tak znajdę się tam jako pierwsza. A tu klops. Moi rodzice od wczoraj mieszkają w uroczym hoteliku na Manhattanie, a ja mogę co najwyżej pooglądać zdjęcia miejsc, które zwiedzaliśmy razem jakieś 5 lat temu. I czekam z niecierpliwością na nadchodzącą wielkimi krokami powtórkę!
www.aviewoncities.com
W międzyczasie słucham...
czwartek, 15 marca 2012
Big kid
Nie każdy wie, że jednym z moich ulubionych zajęć jest… kupowanie
zabawek! W Smyku i Toys’R’Us czuję się jak w domu, a w Disneylandzie jestem w
siódmym niebie. Doświadczam przy tym podobnych syndromów jak statystyczny
kilkulatek: wszystko mi się podoba, wszystko bym chciała i jestem szalenie
sfrustrowana, jeśli nie mogę sobie na coś pozwolić :) Nie muszę więc chyba
dodawać, że wybieranie prezentów dla dzieci jest na ogół wielką frajdą.
Poniżej zdjęcia moich najnowszych nabytków.
Dla Emmy mam uroczą lalkę -wróżkę autorstwa Anne Geddes.
Jako dodatek do prezentu już upatrzyłam na Allegro „skrzydła nimfy”, które mała
będzie mogła zakładać i wcielać się w postać swojej lalki.
Brandon dostanie popularną od jakiegoś czasu kolejkę Thomas
the tank engine- i tutaj niestety już jestem mniej kreatywna. Zabawki dla
chłopców zawsze kojarzyły mi się z samochodami, pociągami i innymi środkami
transportu. Czyli zadecydowały stereotypy i ślepe podążanie za modą :)
Poza tym chciałam zaznaczyć jakoś swoją polską tożsamość :P
stąd dzieciaki dostaną koszulki z flagami Polski, zamówiłam też przetłumaczone
na język angielski wiersze Wandy Chotomskiej (bo nie było Brzechwy :( ) i płytę z
piosenkami (Pamiętacie przedszkolne hity typu „Jedzie pociąg” czy „My jesteśmy
krasnoludki”?:)
www.smyk.com
Trzymajcie kciuki, żeby podarki okazały się trafione!
środa, 14 marca 2012
Little things
Pozytywne relacje z
rodziną goszczącą warto budować od samego początku. Niewątpliwie zaprocentuje
to w przyszłości –zdecydowanie łatwiej mieszka się pod jednym dachem z ludźmi,
z którymi pozostaje się w przyjaźni. W moim przypadku są to relacje o tyle
ciekawe, że psycholog (Erin) trafił na PR-owca (ja) ;-) w związku z czym
prześcigamy się w pomysłach, jak umilić wzajemną znajomość. (Przypominam, że jeszcze
nawet nie wyjechałam do Stanów). I tak w ramach kampanii autopromocyjnej oraz
budowania więzi staram się na każdym kroku pokazać siebie nie tylko jako
idealną, bardzo doświadczoną nauczycielkę i nianię, ale także jako empatyczną i
komunikatywną osobę, której można zaufać (jak wiadomo –sama prawda :P). Oczywiście
Erin postępuje podobnie –jej maile są ciepłe, miłe, pełne komplementów w moim
kierunku i zapewnień, że zrobią wszystko co w ich mocy, aby mój pobyt w
Atlancie okazał się niezapomnianą przygodą. Ze strony amerykańskiego pracodawcy
taka postawa może oczywiście wynikać ze wspaniałego charakteru, istotny jest
jednak także dominujący tam pogląd, że zadowolony pracownik jest bardziej
efektywny. W naszych polskich realiach niestety ciągle jeszcze nieczęsto
spotykamy się ze szczerym zainteresowaniem potrzebami personelu. Bo czy któryś z
nadwiślańskich pracodawców przed rozpoczęciem współpracy przemalowałby biuro na
mój ulubiony kolor, albo przesłał prezent powitalny? Oczywiście działa to w
dwie strony - poza intensywną wymianą korespondencji z rodzicami, napisałam
także spersonalizowane listy do dzieci i stworzyłam dla nich internetowy
kalendarz z mini upominkami. Po oficjalnym „matchu” wysłałam kartki z
podziękowaniami (tradycyjne, amerykańskie „Thank you” cards). Obecnie jestem w
trakcie kompletowania prezentów powitalnych: dla dzieci mam t-shirty z napisem
Poland i zabawki, dla rodziców wypatrzyłam dwujęzyczny tomik poezji
W.Szymborskiej, do którego mam zamiar dołączyć coś z rękodzieła. Małe rzeczy! A potrafią zmienić tak wiele!
wtorek, 13 marca 2012
Placement
Abstrahując od tego, co
opisałam w poprzednim poście, mój sposób znalezienia rodziny goszczącej był
dość nietypowy. Kilka miesięcy temu zarejestrowałam swoje „resume” na jednym z
popularnych portali dla aspirujących au pairs. Dzięki temu mogłam nie tylko
odpowiadać na skierowane do mnie oferty, ale także sama wyrażać zainteresowanie
profilami konkretnych rodzin. W ten sposób nawiązałam też kontakt z …lokalną
koordynatorką APIA ze stanu Colorado, która widziała mnie jako nianię dla
swojego synka. Na dalszym etapie rozmów okazało się, że Nicole z Colorado
potrzebowała opiekunki już od kwietnia, co w moim przypadku niestety nie
wchodziło w grę. Jednak spodobałam jej się na tyle, że poleciła moją aplikację innej
koordynatorce –Cindy z Atlanty. Po kilku wymienionych mailach Cindy
oświadczyła, że bardzo chce mieć mnie w swoim „cluster” (grupa au pairs
podlegająca pod community counselor, tu: Cindy) i zaczęła podsyłać mi oferty
coraz to nowych rodzin. I tak oto poznałam Erin, Dana i ich 3-letnie bliźniaki:
Emily i Brandona. Jakkolwiek irracjonalnie i infantylnie to zabrzmi –to była
miłość od pierwszego wejrzenia i strzał w 10. Dokładnie to, czego szukałam:
ciepła, serdeczna rodzina goszcząca (psycholog i prawnik) z dwójką maluchów, doskonałe
warunki (własna łazienka, samochód z GPSem, bardzo korzystny grafik pracy),
fajne miejsce (Atlanta!). Mimo, że moja Host Family również potrzebowała niani
od kwietnia, zdecydowali się poczekać na mnie aż do 4 czerwca. Od naszego
pierwszego kontaktu do kliknięcia magicznego przycisku „match” (lub też:
wybieram tę au pair) minęły zaledwie 3 dni! W międzyczasie dostałam też
propozycję pracy z Las Vegas, jednak nawet tak kusząca lokalizacja nie była w
stanie wpłynąć na zmianę mojej decyzji. Lecę do Atlanty! Dokładnie za 83 dni moja
noga znów stanie na amerykańskiej ziemi.
Apply
Pretendentka do roli au pair w USA już na początku swojej przygody zetknie się
z pokaźną liczbą formalności, których należy dopełnić. Proces aplikacji jest
wieloetapowy, wymaga sporo czasu, skupienia i cierpliwości. Mimo, że początkowo
wszystko wydaje się dość skomplikowane, z odrobiną determinacji bez problemu
można się z tym uporać :)
Poza formularzem aplikacyjnym dostępnym zwykle online,
należy dostarczyć min. 3 referencje (opieki nad dziećmi i charakteru), załączyć
tzw. "uśmiechnięte" zdjęcia, które będą pokazywać kandydatkę jako
osobę ciepłą, radosną i kochającą dzieci, a także nakręcić promocyjny klip
video. Do wymaganych dokumentów należą także: międzynarodowe prawo jazdy,
świadectwo ukończenia szkoły średniej/ uczelni wyższej, zaświadczenie o
niekaralności i formularz medyczny z adnotacją na temat przebytych chorób,
szczepień i ogólnej kondycji zdrowotnej. Kolejnym niezbędnym elementem jest
pozytywne przejście interview, czyli rozmowy kwalifikacyjnej, podczas której
zwykle wypełnia się także test psychometryczny. Rozmowa ma na celu sprawdzenie
umiejętności językowych kandydatki (oczekiwana jest komunikatywna znajomość
angielskiego), a także jej ogólnych predyspozycji do wyjazdu. Gotowa aplikacja
odsyłana jest do akceptacji do "wyższej instancji", czyli
zagranicznej siedziby danej agencji. Po oficjalnym zatwierdzeniu pełnej
dokumentacji profil przyszłej au pair zaczyna "krążyć" wśród
potencjalnych pracodawców. W tym momencie rozpoczyna się proces poszukiwania
właściwej dla siebie oferty pracy, pod względem indywidualnych preferencji
kandydatki (np. wiek i ilość dzieci, miejsce zamieszkania, grafik). W
międzyczasie z potencjalną au pair będą kontaktować się zainteresowane rodziny
goszczące. Typowa jest wymiana korespondencji mailowej, rodziny są także
zobowiązane do przeprowadzenia rozmowy telefonicznej lub na skypie. Ilość,
częstotliwość i sposób prowadzenia tych rozmów są bardzo zróżnicowane - z jedną
rodziną korespondowałam przez 2 miesiące zanim zaproponowali mi pracę, rodzina
do której jadę w trakcie pierwszej i jedynej rozmowy na skypie powiedziała, że
jest na mnie zdecydowana. (jednak wcześniej w przeciągu 2 dni wymieniliśmy ok.
30 maili!)
Wbrew pozorom po szczęśliwym znalezieniu swojej Host
Family jeszcze nie pakujemy walizki :) Wcześniej należy umówić się na spotkanie
wizowe i uiścić należne opłaty do agencji, która bookuje nasz bilet lotniczy.
Czasem dodatkowo agencja wymaga zaznajomienia się z dołączonymi materiałami/
kursem online (pre-departure training) lub przygotowania własnego projektu,
który następnie będzie się omawiać w trakcie szkolenia w USA (pre-departure
project)
poniedziałek, 12 marca 2012
Deja vu
Moja amerykańska
przygoda nr 3 upłynie pod hasłem…Au Pair in America! Po raz kolejny wcielę się
w postać au pair, rozumianej jako międzynarodowa niania, traktowana na równych prawach
jak członkowie rodziny u której mieszka i pracuje. W USA jest to rodzaj
prestiżu, który świadczy o wysokim statusie społecznym i materialnym rodziny
goszczącej, a także jej otwartości kulturowej i szerokich horyzontach
umysłowych. Ideą programu jest właśnie propagowanie tolerancji, poszanowania dla
odmienności etnicznej, rasowej czy wyznaniowej, a także wymiana doświadczeń i
poszerzanie wiedzy o świecie. O ile wszystkie założenia brzmią bardzo patetycznie, z pełną odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że to była
najprzyjemniejsza i najmniej stresująca praca, jaką miałam. Jak wyglądają au pairskie
realia? Podstawowym zadaniem jest sprawowanie opieki nad dziećmi w wieku od 3
miesięcy do kilkunastu lat, w zależności od wybranej oferty można mieć pod swoimi
skrzydłami jedno lub kilkoro dzieci. Tym razem mi przypadły w udziale 3-letnie bliźniaki o twarzach aniołków, mam nadzieję że rzeczywistość nie zweryfikuje tego wyobrażenia :) Zgodnie z zasadą, że nie samą pracą człowiek żyje, pod hasłem au pair kryje się jednak także szereg innych wrażeń, począwszy od nauki w amerykańskim college'u, poprzez egzotyczne wojaże, aż po szalone koncerty i nocne imprezy na plaży. Kolorowe foldery popularnych agencji Au Pair zdają się krzyczeć "Jedź z nami!" -i dobrze(!), bo o ile ukazany w nich obraz świata jest co prawda lekko przerysowany, zdecydowanie WARTO zaryzykować. Nie tylko raz, ale nawet i dwa...:)
Background
Po skończeniu studiów
magisterskich pracowałam w biurze jako specjalista ds. marketingu i PR –zajmowałam się organizacją eventów, przygotowywałam
komunikaty prasowe i raporty mediowe, koordynowałam przepływ materiałów
promocyjnych. Brzmi fascynująco, prawda? Do czasu aż do wspomnianych czynności zacznie wkradać się
wszechogarniająca i przytłaczająca rutyna. Dodając do tego niesatysfakcjonujące
zarobki, brak perspektyw awansu w mikroprzedsiębiorstwie oraz koszmarną pogodę
za oknem otrzymamy niezbyt optymistyczny obraz znudzonego i sfrustrowanego
pracownika. Taki wizerunek oczywiście kompletnie kłóci się z moim wyobrażeniem
o sobie, musiałam więc „coś” zrobić, aby uniknąć nieuchronnego syndromu
wypalenia. To „coś” od jakiegoś czasu już krążyło w moich myślach,
konsekwentnie jednak wypierałam je ze świadomości. To brzmiało mało ambitnie. Nielogicznie.
Nieperspektywicznie. Jak krok wstecz. A jednak – 1 stycznia otworzyłam
internetowy portal rekrutacyjny. Lecę do Stanów. Postanowione.
Intro
Blask neonów na Times
Square, melancholijny widok osnutego mgłą Golden Gate Bridge czy harmonijna
architektura i podniosła atmosfera Białego Domu to typowe atrakcje, które co
roku przyciągają miliony turystów zainteresowanych fenomenem największej potęgi
świata -USA. Pokaźną grupę entuzjastów amerykańskiej kultury stanowią wywodzący
się z różnych stron globu studenci, którzy za pomocą sponsorowanych przez
Departament Stanu programów wymiany mają szansę posmakować amerykańskiego stylu
życia. Osobiście dwukrotnie korzystałam z oferty wspomnianych wyjazdów. Jako
żądna przygód 19-latka za sprawą programu Au Pair in America na rok
przeistoczyłam się w „Super Nianię” –mieszkałam w stanie Virginia z amerykańską
rodziną goszczącą i opiekowałam się ich niesforną, lecz uroczą 3-letnią córką. Po
powrocie do Polski skończyłam studia, pracowałam jako lektor języka
angielskiego, jednak sentyment do kraju za wielką wodą pozostał, tak więc po 3
latach ponownie wyruszyłam odkrywać nieznane zakątki. Tym razem znalazłam się w
otoczeniu dziewiczej natury, na niezwykle urokliwej wyspie Catalinie
(California), gdzie przez niespełna 3 miesiące prowadziłam warsztaty
dziennikarskie dla amerykańskich dzieci i młodzieży (program Camp Counsellor).
Ewidentnie złapałam amerykańskiego bakcyla, bo w tym roku znowu wyjeżdżam, do
znanej z „Pamiętników wampirów” (oraz bardziej oldskulowo –„Przeminęło z
wiatrem”) i Igrzysk Olimpijskich 96’ – Atlanty (Georgia)! A jak to wszystko się zaczęło? Coming soon:) Stay tuned!
Subskrybuj:
Posty (Atom)