Siedzę właśnie na lotnisku LaGuardia w Nowym Jorku, piję
miętową herbatę i czekam na samolot do Atlanty. Lot mam wyjątkowo niefortunny,
bo dopiero o 20.00 (czyli za jakieś 3,5 h). Jak wiadomo nie ma tego złego..więc
w międzyczasie zdążę przeczytać wszystkie możliwe plotkarskie magazyny
(przykład, co dobry tytuł artykułu robi z potencjalnym czytelnikiem: kupiłam odpowiednik
tzw.„ambitnej prasy kobiecej” typu Party czy Show –pismo OK, jak przeczytałam
hasło „ślub roku” o Robercie P. I Kristin S.; oczywiście wystarczyło otworzyć
gazetę, żeby się przekonać, że wydarzenie jest dopiero „planowane” tiaa).
Ostatnie 4 dni minęły
bardzo szybko, bardzo intensywnie, bardzo przyjemnie i jednocześnie bardzo
ciężko. Przeleciałam do NYC w poniedziałek popołudniu po 9 h łatwego lotu bez
przesiadek/ turbulencji/ opóźnień czy innych umilaczy. Nie mogę niestety
powiedzieć, że to był najlepszy lot w moim 25-letnim życiu. Jednocześnie nie
polecam linii lotniczych Lot :) Dlaczego?: okropne jedzenie i brak wyboru w
kwestii posiłków, powolny, nieprzyjemny personel pokładowy i brak
indywidualnych monitorów do wyświetlania filmów/ odtwarzania muzyki (były 2
ekrany na całą kabinę, z czego jeden zepsuty, a dżwięk niedostosowany). Jakość
całkowicie nieadekwatna do cen biletów.
Z lotniska ok. godziny jechałam z innymi dziewczynami do
Stamford, CT na szkolenie kulturoznawcze tzw. Orientation. Sprowadza się ono do
3 dni seminariów o amerykańskiej kulturze i stylu życia, jednak Ameryki nikt tam
nie odkrywa, zajęcia są proste, momentami tak proste, że ocierają się o granice
nudny. Koncentracji nie wspiera także jet-lag, którego doświadczyłam pierwszy
raz w życiu. Wcześniej oczywiście o tym zjawisku słyszałam, ale nie wyobrażałam
sobie, jak po dlugim locie, przy ekstremalnym zmęczeniu, można nagle obudzić
się następnego dnia przed 4 nad ranem. I tak przez kilka kolejnych dni. W
związku z powyższym początkowo wypijałam nie tradycyjne 3, a 4+ kawy i
praktykowałam spanie z otwartymi oczami w trakcie wykładów. Aż do dzisiaj,
kiedy to na poranne zajęcia w ogóle nie poszłam z powodu gorączki i paskudnego
zatrucia. Przy okazji zaalarmowałam cały świat o swojej chorobie i dostałam
ataku histerii, że tylko ja mogę mieć takiego pecha (bo jakoś nikt inny –z
ponad 100 osób - nie zachorował...) A ja rozłożyłam się w doskonałym,
wymarzonym momencie – podczas wczorajszej wycieczki do NYC (która była
oczywiście wspaniała!; jedny problem polegał na tym, że nie miałam siły wychodzić
z autobusu i robić głupich min do zdjęć.) I tak siedzę teraz zmuszona popijać
ziółka zamiast ulubionego Frappucino ze Starbucksa. Jednocześnie nie obawiam
się, że przytyję od amerykańskiej kuchni – dzisiaj schudłam pewnie z 5 kg ;)
Szkolenie miało oczywiście swoje smaczki – wszędzie tam,
gdzie spotykają się różne kultury dochodzi do nieprzewidywanych sytuacji.
Przykład? Moja współlokatorka z Ukrainy. Wśród europejskich aupairek spotkałam
się wielokrotnie ze stereotypem, że Niemki są „szybkie/łatwe”. Jeśli tak jest,
to niektóre Ukrainki są szybkie jak błyskawica:) Otóż sąsiadka zza wschodniej
granicy po 15 min pobytu w hotelu wyemigrowała z pokoju i przeniosła się do
nowopoznanego faceta. Dziewczyna na tempo!
A teraz? Teraz
zaczyna się „właściwa” część przygody – Atlanta. Mam swoje oczekiwania. Czy
spotkają się z rzeczywistością? Za jakieś 5 h powinnam się dowiedzieć ;)
Oooo :)
OdpowiedzUsuńwreszcie się doczekałam...bo wyczekiwałam tego posta.
Cieszę się, że dolecialaś bez problemów i że wszytsko ok. I w życiu bym nie powiedziała (po zdjęciach) że się źle czułaś. Mam nadzieję, że szybko przejdzie.
Teraz trzymam kciuki, żeby rodzinka okazała się super!!! :)
I oczywiście czekam na dalsze relacje.
P.S Ukrainka wymiata :P
Skończyła w ogóle szkolenie? Bo u mnie kilka Ukrainek na szkolenie nawet nie dotarło :P