poniedziałek, 12 marca 2012

Deja vu

Moja amerykańska przygoda nr 3 upłynie pod hasłem…Au Pair in America! Po raz kolejny wcielę się w postać au pair, rozumianej jako międzynarodowa niania, traktowana na równych prawach jak członkowie rodziny u której mieszka i pracuje. W USA jest to rodzaj prestiżu, który świadczy o wysokim statusie społecznym i materialnym rodziny goszczącej, a także jej otwartości kulturowej i szerokich horyzontach umysłowych. Ideą programu jest właśnie propagowanie tolerancji, poszanowania dla odmienności etnicznej, rasowej czy wyznaniowej, a także wymiana doświadczeń i poszerzanie wiedzy o świecie. O ile wszystkie założenia brzmią bardzo patetycznie, z pełną odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że to była najprzyjemniejsza i najmniej stresująca praca, jaką miałam. Jak wyglądają au pairskie realia? Podstawowym zadaniem jest sprawowanie opieki nad dziećmi w wieku od 3 miesięcy do kilkunastu lat, w zależności od wybranej oferty można mieć pod swoimi skrzydłami jedno lub kilkoro dzieci. Tym razem mi przypadły w udziale 3-letnie bliźniaki o twarzach aniołków, mam nadzieję że rzeczywistość nie zweryfikuje tego wyobrażenia :) Zgodnie z zasadą, że nie samą pracą człowiek żyje, pod hasłem au pair kryje się jednak także szereg innych wrażeń, począwszy od nauki w amerykańskim college'u, poprzez egzotyczne wojaże, aż po szalone koncerty i nocne imprezy na plaży. Kolorowe foldery popularnych agencji Au Pair zdają się krzyczeć "Jedź z nami!" -i dobrze(!), bo o ile ukazany w nich obraz świata jest co prawda lekko przerysowany, zdecydowanie WARTO zaryzykować. Nie tylko raz, ale nawet i dwa...:) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz