Pozytywne relacje z
rodziną goszczącą warto budować od samego początku. Niewątpliwie zaprocentuje
to w przyszłości –zdecydowanie łatwiej mieszka się pod jednym dachem z ludźmi,
z którymi pozostaje się w przyjaźni. W moim przypadku są to relacje o tyle
ciekawe, że psycholog (Erin) trafił na PR-owca (ja) ;-) w związku z czym
prześcigamy się w pomysłach, jak umilić wzajemną znajomość. (Przypominam, że jeszcze
nawet nie wyjechałam do Stanów). I tak w ramach kampanii autopromocyjnej oraz
budowania więzi staram się na każdym kroku pokazać siebie nie tylko jako
idealną, bardzo doświadczoną nauczycielkę i nianię, ale także jako empatyczną i
komunikatywną osobę, której można zaufać (jak wiadomo –sama prawda :P). Oczywiście
Erin postępuje podobnie –jej maile są ciepłe, miłe, pełne komplementów w moim
kierunku i zapewnień, że zrobią wszystko co w ich mocy, aby mój pobyt w
Atlancie okazał się niezapomnianą przygodą. Ze strony amerykańskiego pracodawcy
taka postawa może oczywiście wynikać ze wspaniałego charakteru, istotny jest
jednak także dominujący tam pogląd, że zadowolony pracownik jest bardziej
efektywny. W naszych polskich realiach niestety ciągle jeszcze nieczęsto
spotykamy się ze szczerym zainteresowaniem potrzebami personelu. Bo czy któryś z
nadwiślańskich pracodawców przed rozpoczęciem współpracy przemalowałby biuro na
mój ulubiony kolor, albo przesłał prezent powitalny? Oczywiście działa to w
dwie strony - poza intensywną wymianą korespondencji z rodzicami, napisałam
także spersonalizowane listy do dzieci i stworzyłam dla nich internetowy
kalendarz z mini upominkami. Po oficjalnym „matchu” wysłałam kartki z
podziękowaniami (tradycyjne, amerykańskie „Thank you” cards). Obecnie jestem w
trakcie kompletowania prezentów powitalnych: dla dzieci mam t-shirty z napisem
Poland i zabawki, dla rodziców wypatrzyłam dwujęzyczny tomik poezji
W.Szymborskiej, do którego mam zamiar dołączyć coś z rękodzieła. Małe rzeczy! A potrafią zmienić tak wiele!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz