środa, 14 marca 2012

Little things


Pozytywne relacje z rodziną goszczącą warto budować od samego początku. Niewątpliwie zaprocentuje to w przyszłości –zdecydowanie łatwiej mieszka się pod jednym dachem z ludźmi, z którymi pozostaje się w przyjaźni. W moim przypadku są to relacje o tyle ciekawe, że psycholog (Erin) trafił na PR-owca (ja) ;-) w związku z czym prześcigamy się w pomysłach, jak umilić wzajemną znajomość. (Przypominam, że jeszcze nawet nie wyjechałam do Stanów). I tak w ramach kampanii autopromocyjnej oraz budowania więzi staram się na każdym kroku pokazać siebie nie tylko jako idealną, bardzo doświadczoną nauczycielkę i nianię, ale także jako empatyczną i komunikatywną osobę, której można zaufać (jak wiadomo –sama prawda :P). Oczywiście Erin postępuje podobnie –jej maile są ciepłe, miłe, pełne komplementów w moim kierunku i zapewnień, że zrobią wszystko co w ich mocy, aby mój pobyt w Atlancie okazał się niezapomnianą przygodą. Ze strony amerykańskiego pracodawcy taka postawa może oczywiście wynikać ze wspaniałego charakteru, istotny jest jednak także dominujący tam pogląd, że zadowolony pracownik jest bardziej efektywny. W naszych polskich realiach niestety ciągle jeszcze nieczęsto spotykamy się ze szczerym zainteresowaniem potrzebami personelu. Bo czy któryś z nadwiślańskich pracodawców przed rozpoczęciem współpracy przemalowałby biuro na mój ulubiony kolor, albo przesłał prezent powitalny? Oczywiście działa to w dwie strony - poza intensywną wymianą korespondencji z rodzicami, napisałam także spersonalizowane listy do dzieci i stworzyłam dla nich internetowy kalendarz z mini upominkami. Po oficjalnym „matchu” wysłałam kartki z podziękowaniami (tradycyjne, amerykańskie „Thank you” cards). Obecnie jestem w trakcie kompletowania prezentów powitalnych: dla dzieci mam t-shirty z napisem Poland i zabawki, dla rodziców wypatrzyłam dwujęzyczny tomik poezji W.Szymborskiej, do którego mam zamiar dołączyć coś z rękodzieła. Małe rzeczy! A potrafią zmienić tak wiele!   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz